Na pačatku kastryčnika los padaravaŭ mnie aŭtavandroŭku ŭ Lublin. Dakładniej, padaravaŭ sam Lublin — hety niečakany ad pieršaha razu cud...

Zaznaŭ ja ŭ tym padarožžy i jašče adzin, tak by mović, techničny cud — navihatar.

Dla kahości, mahčyma, i nie cud. Chtości, mahčyma, da apošniaj rysački i kropački razumieje, jak hety cud adbyvajecca, i dakładna viedaje, što za istota kiruje z kaśmičnych vyšyń tvaim ziamnym rucham.

Pa mnie, dyk lepš nie viedać i nie razumieć. Bo, kali čałaviek usio źviedaje i zrazumieje, na tym i skončycca jahony ruch na Ziamli.

...Jakraz na toj dzień, kali, uhladajučysia ŭ prykmiety małaznajomaha žyćcia, ja pavolna špacyravaŭ pa Krakaŭskim pradmieści da Bramy Hradskaj, ustalavałasia babina leta. Paśla chałodnaha imhlistaha tydnia soniejka znoŭ łaščyłasia da horada, jahonych staradaŭnich viežaŭ, dachoŭki, žycharoŭ i biesturbotnych turystaŭ, nibyta supakojvała: «Nie chvalujciesia, nikudy ja nie padziełasia, usio jašče tut!»

Špacyravaŭ...

I raptam niešta vymusiła spynicca.

Treba skazać, što spyniacca ŭ Lublinie možna ci nie na kožnym kroku.

Nu jak, naprykład, nie spynicca la pomnika Lublinskaj unii? Ci la reštkaŭ zharełaha jašče ŭ XVI stahodździ kaścioła, adkul adkryvajecca čaroŭny, nasyčany šmatviakovaj historyjaj dalahlad. Dalahlad, jaki ŭbiraje ŭ siabie Prastoru i Čas, miryć ich pamiž saboj, z čaho i stvarajecca niepaŭtorny lublinski cud...

Dyk voś, ja spyniŭsia. Ale adčuŭ, što spyniŭsia nie pa ŭłasnaj voli, nie sam.

Mahło padacca, što spyniła mianie pytańnie na biełaj tkaninie, prymacavanaj da aharodžy nievialikaha bałkona na rahu dvuchpaviarchovaha budynka. Unizie mieściłasia apteka. I pa pieršym uražańni možna było mierkavać, što apteka i pytańnie na biełaj tkaninie niejkim čynam suadnosiacca miž saboj. Taki voś niezvyčajny pijar aptečnaha biznesu. Ale tkanina visieła na aharodžy bałkona tak, byccam niechta vyviesiŭ jaje na soniejka paśla pralni. Jakaja ž heta rekłama, jaki pijar?

Kolki chvilin ja vahaŭsia pamiž sensam pytańnia i zvykłaj žurnalisckaj cikaŭnaściu da taho, adkul jano ŭźnikła pasiarod niaśpiešnaha piešachodnaha ruchu, chto i čamu źviartajecca ź im da ludziej ci mo da samoha siabie. Ale niešta praciahvała strymlivać, nie dazvalała navat zvaruchnucca...

Padobnaje, musić, zdarajecca z kožnym, chto natykajecca na niejkuju raptoŭnuju, amal mistyčnuju, niečakanaść.

Sa mnoj zdaryłasia ŭ 1968 hodzie, taksama babinym letam, kali zusim niečakana ja natrapiŭ na mahiłu Imanuiła Kanta.

Nie toje, kab nie viedaŭ, dzie jon žyŭ i pamior. Ale šukać jahonuju mahiłu na toj momant nie było majoj metaj. Da taho ž ja strašenna stamiŭsia ad šmathadzinnaha badziańnia pa Kalininhradzie, dzie apynuŭsia ŭpieršyniu. I ciahnucca jašče da paŭrazvalenaha sabora pasiarod ahromnistaj, u krušniach pustečy nie vielmi vypadała. Ale voś niešta vymusiła. I ja paciahnuŭsia.

Zrešty, ja viedaju što: vializnyja vałuny z padmurka Karaleŭskaha zamka i tanki, što, pychajučy śmiardziučym dymam, spačatku raściahvali ich, a potym ciahnuli da kučy.

Toj zamak va ŭsioj jahonaj siaredniaviečnaj vieličnaści i zmročnaj pryhažości ja bačyŭ u kvatery dobrych znajomych na karcinie, što zastałasia ad kolišnich niamieckich haspadaroŭ. «Schadzi, pahladzi, — paraiła haspadynia, — bo chutka navat ad jahonych razvalinaŭ ničoha nie zastaniecca...»

Tak ja staŭsia śviedkam histaryčnaha, dakładniej, antyhistaryčnaha momantu, bo znos Karaleŭskaha zamka, jaki, darečy, vajna amal aščadziła, mieŭsia kančatkova źniščyć u Kalininhradzie Kionihśbierh. A ŭ jakaści simvała pabudavać na miescy zamka Dom Savietaŭ. To bok pakinuć naščadkam, jak toje i adbyłosia, vyrodlivy napamin...

Ale heta paźniej. A tady ja spałochaŭsia, što i sabora bolš nie pabaču...

Mahiła Kanta mieściłasia ŭ adzinocie la acalełaj ściany.

Ja sunuŭ ruku ŭ kišeniu i dastaŭ kavałačak burštynu, ščaśliva znojdzienaha napiaredadni na sychodzie bałtyjskaj chvali pa piasočku Kuršskaj kasy. Sapraŭdy pašancavała — u kavałačak zalacieŭ i naviečna zastaŭsia tam maleńki kamaryk. Ci nie toj, padumaŭ ja, katoraha Kant prasiŭ zahavaryć? «O maleńki kamaryk! Kali b ty zahavaryŭ, našy viedy byli b zusim inšyja...»

Nie zahavaryŭ.

...Sabor uratavaŭ Kant. Niešta ŭsio ž spyniła balšavikoŭ la jahonaj mahiły.

Mo pałachlivaje razumieńnie taho, što jaje niemahčyma adarvać ad sabora, ad biaźmiežnych vyšyń, da jakich imkniecca jon, spałučajučy «maralny zakon unutry nas i zornaje nieba nad hałavoj»...

A mo i pytańnie na biełaj tkaninie, što kinułasia ŭ vočy pasiarod Lublina.

Zrešty, zvyčajnaje: «A co, jeśli Bóg jest?»

Lublin, fota z archiva aŭtara (2013).Lublin, fota z archiva aŭtara (2013).

Lublin, fota z archiva aŭtara (2013).Lublin, fota z archiva aŭtara (2013).

Paŭrazburany kafiedralny sabor u Kionihśbierhu, 1960-ja.

Paŭrazburany kafiedralny sabor u Kionihśbierhu, 1960-ja.

Mahiła Kanta, fota z archiva aŭtara (1968).

Mahiła Kanta, fota z archiva aŭtara (1968).

Клас
0
Панылы сорам
0
Ха-ха
0
Ого
0
Сумна
0
Абуральна
0

Chočaš padzialicca važnaj infarmacyjaj ananimna i kanfidencyjna?